środa, 7 listopada 2018

Rozdział dziewiąty

„Jedynym sposobem pozbycia się pokusy jest ulegnięcie jej” ~ Oscar Wilde, „Portret Doriana Greya”

Nie wiem, czy można śledzić istotę nadprzyrodzoną tak, by pozostać niezauważoną. To nie jest rzecz, jakiej uczą w szkołach na lekcjach religii czy etyki, na którą to uczęszczałam od pierwszej klasy technikum. Jeśli to, co usłyszałam jest prawdą (a dostałam na to dowód), to najwyższy czas na zreformowanie podstawy programowej światowego szkolnictwa. 
By stać się cichszą, już na klatce schodowej zdejmuję buty, a teraz kontynuuję śledzenie całkowicie bosa. Bri i Molo szybko lawirują korytarzami akademika, by w końcu wyjść na zewnątrz. Nie odwracają się ani razu. Pewnie nie spodziewają się, że ja lub ktokolwiek inny mógłby za nimi podążać. Jest to dość logiczne, gdyż ludzie na co dzień się nie śledzą. Lepiej dla mnie. Ich szybki krok pobudza coraz bardziej moją ciekawość. Nie znam praktycznie wcale rudowłosej, ale zdążyłam zauważyć, że jest uparta w dążeniu do wyznaczonego sobie celu, a zanim nam przerwano, tym celem było wyciągnięcie ze mnie ile wiem. Jestem tak zaaferowana tą sytuacją, że ledwie zauważam dyskomfort, powodowany chropowatością asfaltu wbijającego się w moje stopy. Śledzę ich niezbyt dyskretnie, podczas gdy przemierzają wzdłuż uliczkę przed akademikiem. W dłoni trzymam klapki, żałując, że w ogóle zabrałam je z pokoju. Zauważam, że schodzą z asfaltu, odbijając w kierunku skupiska krzewów. Słyszę, że Bri mówi coś do Molo, jednak jestem zbyt daleko, by usłyszeć co. Chwilę później znikają w zaroślach, a ja tracę ich z oczu. Zatrzymuję się, nie wiedząc, co powinnam zrobić.  Jeśli wejdę w gęstwinę, nie ma szans, by mnie nie usłyszeli. Będę szeleściła, a znając moją grację: na pewno złamię parę gałązek. Teoretycznie nie robię nic nielegalnego, w końcu teren, jaki mnie otacza, należy do akademika, więc mogę swobodnie się nim poruszać. Biorę głęboki oddech i podążam ich śladem. 


Grupa ludzi zeszła otoczona była jaśniejącymi, dużymi kulami. Umiejscowione były one pomiędzy skałami i kobieta odnosiła surrealistyczne wrażenie, że są nieprzytomne. Serce łomotało jej jak oszalałe, kiedy zbliżała się do jednej z nich. Sprawiała wrażenie żywej. Musiała to sprawdzić, musiała wiedzieć, czy powinna przed tym bronić dzieci... Wysunęła dłoń, by dotknąć dziwnego zjawiska. Kula rozjaśniła się, a potem zaczęła rozlewać białą poświatą po jej dłoni. Kobieta chciała oderwać rękę od niepokojącej rzeczy, jednak nie dało się tego zrobić. Jej ciemnobrązowe oczy rozszerzyły się w przerażeniu, a niemal czarne włosy rozwiały się, gdy w panice rozglądała się dookoła, szukając ratunku. Każda w sześciu kul zaatakowała kogoś, jedynie najszybszemu mężczyźnie udało się uciec, biegł stromym zboczem, a kawałki skał obsypywały się pod jego stopami. Pomyślała, że to i tak nie miało większego znaczenia, bo przecież kul było sześć, a ich tu przyszło siedmiu. To była ostatnia myśl kobiety, zanim jej świadomość przestała istnieć. 

Odsuwam gałęzie, których liście zasłaniają mi widok na to, co rozgrywa się na niewielkiej polance – o ile tak można nazwać skrawek nieporośniętej krzewami trawy. Moim oczom ukazuje się niepokojący widok. Zazza klęczy w trawie, opierając się na rękach. Wstrząsają nią torsje, jej włosy są rozczochrane, o wiele bardziej niż na co dzień, kiedy to panuje w nich zamierzony nieład. Nie wiem, co się dzieje, ale nie powstrzymuję się już więcej. Ta dziewczyna była dla mnie miła, a stojący wokół niej niczym wilki polujące na łanię Bri, Molo i Bado wcale nie wyglądają na skorych do pomocy. Padam na ziemię, tuż przy niej. Wtedy Zazza wymiotuje. Trzymam jej włosy, by nie ubrudziła ich zawartością żołądka, a ona nie protestuje. Nie zwracam uwagi na to, że złodziej miętówek coś do mnie mówi, aż do momentu, w którym chwyta mnie za włosy i odciąga od niej.
– Nie potrzeba nam tu bezużytecznych dziewuch – cedzi, gdy krzyczę z bólu. Odrzuca mnie w krzaki, a potem Molo obejmuje mnie pod pachami, by wyciągnąć aż na ulicę. Tam zwalnia uścisk, a ja upadam, czując, jak asfalt zdziera skórę z moich kolan i dłoni. 
– Co jest z wami nie tak?! Ona potrzebuje pomocy! – krzyczę, chcąc mimo wszystko wrócić na polanę.
– Nie twoja sprawa. Nic nie możesz zrobić. – Chłopak wpija we mnie jadowite spojrzenie zielonych oczu. – Odejdź stąd, ty się nie nadajesz. 
Podnoszę się z ziemi, nie zamierzając odpuścić. 
– Ona tam wymiotuje! Chwilę temu nic jej przecież nie było, a wy stoicie... – krzyczę na niego, intensywnie gestykulując.
– To nie twoja sprawa. – Molo krzyżuje ręce na piersi, dając tym samym do zrozumienia, że nie puści mnie na pomoc Zazzie. 
Nawet to nie jest w stanie mnie potrzymać. Podnoszę się z asfaltu, by wrócić do miejsca, w którym cierpi dziewczyna. Molo może być sobie wielki i silny, ale to ja jestem zwinniejsza. 
Ruszam pędem, wymijając go po prawej stronie, gdy nagle czuję uderzenie w głowę, a świat spowija się ciemnością.

Przebudzenie jest jedną z gorszych rzeczy, jakie doświadczyłam w życiu. Moja czaszka pulsuje w rytm serca, do świadomości dochodzi to, że mam wiele ran... Przypomina mi się, skąd się wzięły. Podnoszę się z łóżka we własnym pokoju w akademiku. Ruch owocuje mdłościami – czytałam kiedyś o tym. Mam wstrząs mózgu, jak nic. 
Moje spojrzenie zatrzymuje się na siedzącym na łóżku Nono Haru.
– Urokliwie śpisz. Wiesz, że wzdychasz przez sen? – zagaduje, kiedy nabieram powietrza w płuca, by zapytać, co tu robimy.
– Co...? –  całkowicie zbił mnie z tropu. Jestem jeszcze osowiała, ciężko przychodzi mi wymyślenie błyskotliwszej riposty.
– No... Wzdychasz. Jakbyś coś intensywnie przeżywała – wyjaśnia, przeciągając się. – Nono upierał się, żeby wezwać do ciebie karetkę, ale przekonaliśmy go z Bri, że nic ci nie będzie. W końcu każdy czasem traci przytomność. 
Marszczę brwi. Czy ja dobrze słyszę? Co jest normalnego w tym, że ktoś jest nieprzytomny? Żyjemy chyba w innych rzeczywistościach, bo – mogę przysiąc – nigdy tak sama z siebie nie zemdlałam. Poza tym dostałam czymś w głowę...  Przesuwam dłonią od potylicy w górę i czuję ogromnego guza. Nie mam jednak wystarczająco dużo energii na utarczki słowne z blondynem. Są istotniejsze rzeczy.
– Co z Zazzą? – pytam, stawiając bose, brudne stopy na ziemi. Całe kolana mam zdarte, świadczą o tym wyraźnie odbijające się na tle skóry strupy. 
– Poszła pod prysznic. – Haru wzrusza ramionami. – Trochę się ubabrała, kiedy pomagała ułożyć cię na łóżku. Musisz coś zrobić z tym. – Spojrzeniem wskazuje moje rany. – Nono zaraz wróci z apteki, upierał się, że nie obejdzie się bez wody utlenionej i opatrunków. Ja to bym to po prostu zalał spirytusem...
– Jak pod prysznic? – Błyszczę szybką reakcją, przerywając mu już zupełnie inny wątek. – Przecież na polanie wymiotowała, wyglądała, jakby zaraz miała wypluć organy wewnętrzne... A potem mnie wyrzucili stamtąd.
– Co ty gadasz za głupoty? – Haru uśmiecha się ironicznie. – Mocno walnęłaś się w główkę, co? – Śmieje się ze mnie. – Przecież Zazza nawet nie opuszczała dziś budynku. 
Mrugam kilkukrotnie, patrząc tępo na blondyna. Co on próbuje mi wmówić?
– Nie rób ze mnie wariatki – warczę w końcu. – Doskonale wiem, co widziałam. Mam poobdzierane kolana i guza na głowie. – Wskazuję dłonią na nogi. – Nie wmówisz mi, że nie byłam na dworze, że nie widziałam tego, co widziałam...
Haru cmoka kila razy, kręcąc powoli głową. 
– Jednak zaliczyłaś mocniejszą glebę, niż sądziłem. Karetka nie była takim głupim pomysłem. – Wstaje z łóżka, następnie kuca przede mną. – Wezwać ją teraz?
Narasta we mnie furia. Już nie wściekłość. To zbyt łagodne określenie. 
– Wyjdź z tego pokoju. Teraz. – Układam dłonie w pięści. – Nie chcę cię tutaj widzieć!
Jestem przekonana, że lepszych wyjaśnień udzieli mi Nono. Nie muszę wcale przechodzić przez idiotyczne gierki Haru. 
Chłopak unosi ręce w górę w poddańczym geście. 
– Jak sobie tam chcesz. – Wstaje z kucek. Teraz nade mną góruje. – Nie mój problem, jak znów zemdlejesz.
Kiedy drzwi się za nim zamykają, wstaję z łóżka, człapiąc w kierunku szafy. Ze środkowej półki wyciągam tabletki przeciwbólowe, licząc na to, że zażycie ich pomoże mi okiełznać łupanie w głowie. Popijam tabletki wodą, następnie opadam na krzesełko przy stoliku. 
Do pokoju wchodzi Nono. W dłoni trzyma wodę utlenioną i opakowanie plastrów. 
– O, obudziłaś się. Wszystko ok? – pyta. 
– Nie. Nic nie jest ok. – Przykładam palce do skroni, rozmasowując je. – Co dzieje się z Zazzą?
– Pewnie siedzi w pokoju. Odsypia imprezę. – Chłopak wzrusza ramionami. – Czemu tak nagle się nią interesujesz? – kontynuuje, sięgając po moją prawą dłoń. Niechętnie pozwalam mi na rozpoczęcie zabiegu oczyszczania ran.
– Bo chwilę temu wymiotowała – wyjaśniam. Tabletki przeciwbólowe zaczynają powoli działać, więc jestem choć o setną procenta szczęśliwsza. Nawet udaje mi się nie irytować się, że pierwsza pomoc w wykonaniu Nono jest... mało profesjonalna. Pastwi się nad zadrapaniami na dłoni co najmniej w takim stopniu, jakby planował wyczyścić tą cholerną wodą utlenioną również moje kości. – Delikatniej – proszę.
– Postaram się. Zazza nadal odsypia imprezę, z tego, co mi wiadomo. Nie wnikam w jej problemy trawienne. – Niebieskooki uśmiecha się do mnie delikatnie. 
– Doskonale wiesz, że nie o tym mówię. – Krzywię się. – Mogę się z nią zobaczyć? – dopytuję. Mam niemal pewność, że Nono jest w zmowie z Haru.
– Dlaczego by nie? – Wzrusza ramionami. – Ale dokończę odkażanie ran. Potem idź, gdzie chcesz.
Nie odpowiadam mu. Pozwalam na dalsze tortury.

Nono zachowuje się jak prawdziwy dżentelmen. Gdy tylko orientuje się, że nie mam pojęcia w jaki sposób trafić do pokoju Zazzy, proponuje, że mnie do niej zaprowadzi. Idę obok niego, uparcie milcząc. Zastanawia mnie, dlaczego jestem karmiona kłamstwami. Najpierw usilnie przekonywali mnie, że są istotami z innego wymiaru, a teraz... udają, że nie ma sprawy. Że nic tak właściwie się nie stało, a ja nie zostałam pobita przez bajeczny duet Bado-Molo. Jakby temat nie istniał.
Zatrzymujemy się u celu. Nono rzuca mi niepewnie spojrzenie, po czym kilkukrotnie stuka do drzwi. Nie czeka na zaproszenie – otwiera je, a następnie obydwoje wchodzimy do pokoju. Zazza leży w łóżku, bawiąc się smartfonem, koło niej siedzi Haru, na którego twarz wpływa irytujący uśmieszek. 
– Panna Julietta mnie śledzi – ironizuje, a Zazza szturcha go kolanem. 
– Widzę, że już się obudziłaś! – Dziewczyna odkłada telefon na kołdrę i podciąga się do pozycji siedzącej. – Boli główka? – zagaduje.
– Mam wielkiego guza. – Krzywię się. – Przez tydzień nie będę mogła spać na wznak. Ale bardziej interesuje mnie, jak ty się czujesz... – Podchodzę bliżej. 
Za mną rozlega się dźwięk odpalanej zapalniczki. Nono znów pali.
– Dobrze, kac niemal całkowicie przeszedł. – Zazza uśmiecha się do mnie promiennie. – Takie są skutki picia wódki – dowcipkuje.
– Ty też? – Z moich ust wyrywa się jęk. – Co jest z wami nie tak? – mówię, niezbyt pewna siebie. Trzecia osoba nie wie o co mi chodzi. 
– Nie wiem, o co ci chodzi... – Dziewczyna powoli kręci głową. – Może chcesz kawy? Haru zrobi kawę, prawda? – Spojrzenie ciemnowłosej przenosi się na blondyna. 
– Znajdź sobie innego frajera! – Chłopak przewraca oczami, po czym wskazuje na palącego przy stoliku Nono. – O, tam jest jeden!
– Zajmę się tym. – Ciemnowłosy szybko się zgadza. Wydaje się, jakby odczuł ulgę. Łapie za czajnik i wychodzi z pokoju.
– Czy ktoś mi w końcu wyjaśni, co właściwie się stało, nim straciłam przytomność? – pytam, starając się nie krzyczeć. Nienawidzę, gdy ktoś robi ze mnie wariatkę!
– Makabryczny, ale i epicki shot. – Haru przewraca oczami. – Nie umiesz pić. Absynt jest dla wprawionych. 
Co on pieprzy?! Nawet nie wypiłam piwa!
– I potem całkiem popłynęłaś... – Zazza wybucha śmiechem. – Uparłaś się, żeby się ścigać, kto szybciej zbiegnie ze schodów. Wygrałaś: spadłaś z trzech ostatnich. Wtedy już nie było tak wesoło, bo uderzyłaś głową w ostatni stopień i straciłaś przytomność... 
– Nie ścigałam się z nikim. – Zamykam oczy. – Wiem, co widziałam. Znaczy się: nie wiem dokładnie, co się działo, ale widziałam was na tej polance. Wymiotowałaś, Zazzo. Bado wyciągnął mnie na ulicę siłą, wyrwał mi sporo włosów...
– Bado? – Dziwi się dziewczyna. – Podniósł cię po upadku. Razem z Molo zanieśli cię do łóżka. Bri ma kurs pierwszej pomocy i oceniła twój stan na stabilny i niewymagający karetki, więc położyliśmy cię spać. – Pochyliła się w kierunku Haru i wyjęła z kieszeni jego spodni paczkę papierosów. Blondyn nie protestował, sam poszedł w jej ślady. 
– Nono pilnował cię. Jakbyś miała rzygać czy coś – dodaje chłopak, przypalając tytoń. – Ale impreza wyszła świetna!
Może faktycznie coś ze mną nie tak? Trzy osoby twierdzą, że to, o czym opowiadam, nie miało miejsca. Dopada mnie zwątpienie w samą siebie. Zrezygnowana siadam na jednym z krzeseł, starając się ignorować kłęby dymu. Moje płuca będą czarne. I co z tego, gdy umysł nie działa jak powinien?
– Opowiedzcie mi, co działo się, nim straciłam przytomność. Ze szczegółami.

Opowieść jest dość krótka. Alkohol, muzyka, tańce, śmiech. Kilka komicznych sytuacji, szalone pomysły (w tym mój) i okazuje się, że nie pamiętam całej sobotniej imprezy. Zgodnie z tym, co twierdzi Zazza, jest niedziela. Sprawdzenie daty w telefonie również mnie w tym utwierdza. Jestem załamana. Kompletnie nie mogę sobie ufać. Opowiadana przez nich historia jest logiczna, spójna... Racjonalna. Ma o wiele więcej sensu niż to, co pamiętam ja. Tłumacz również moje urazy. Staram się zachować twarz i udaję, że coś sobie przypominam, choć nie jestem zbyt dobrym kłamcą. Tak mija kwadrans, podczas którego Nono nie wraca. Nie pytam o to. Może jego też sobie wymyśliłam? 
Poddaję swój rozsądek jeszcze jednej próbie: przekazuję myśli, staram się wymawiać je głośno i wyraźnie. Nikt nie odpowiada. Czuję, że zaczynam się dusić, brakuje mi powietrza, jakby w pomieszczeniu panował istny zaduch. Żegnam się z gospodarzami, by po zamknięciu drzwi odetchnąć głęboko. Na niewiele się to zdaje, nadal nie oddycham swobodnie. Dołącza do tego łomotanie serca i powrót bólu głowy. Wyciągam z kieszeni paczkę z lekami przeciwbólowymi i na sucho łykam trzy pastylki. Wracam powoli do swojego pokoju. 

Nono leży na łóżku, pogrążony w lekturze puszki piwa. Z jego uszu wystają dwa białe kabelki, co utwierdza mnie w przekonaniu, że nie muszę się z nim witać. Do jego łóżka znów prowadzi błotnisty ślad, ale nie zwracam na to większej uwagi. 
Wsuwam się na materac, opieram plecami o ścianę. Jest zimna, gładka. Normalna. Zupełnie inna, niż ja. Moje myśli galopują, drwią ze mnie. Mam urojenia: najpierw uznawałam, że słyszę głosy w głowie, pojawiły się nawet osoby, które w moim przekonaniu to potwierdziły. Czy to aby nie schizofrenia?
Wzdycham ciężko. 
„Odejdź stąd, ty się nie nadajesz” – przypominają mi się słowa Molo. Do czego tak właściwie się nie nadaję? Tego nie raczył mi wyjaśnić. Przypomina mi się coś jeszcze. Gdy spotkałam na korytarzu Lisa, poinformował mnie, że nie jest już w paczce, więc nie będziemy się widywać. Czyżby jego spotkało to samo co mnie? Chciałabym z nim porozmawiać, być może choć trochę by mnie to uspokoiło. Albo uświadomiło bezsprzecznie, że faktycznie jestem chora psychicznie. 
Mój wzrok kieruje się na portret, który ktoś narysował na pierwszych zajęciach. Tym razem wydaje mi się być zwykłym, dobrze wykonanym portretem. Nic nadzwyczajnego.  Poważna twarz Julii i tyle. Chce mi się płakać, skulić w kłębek, nakryć kołdrą. Zniknąć. I to właśnie robię, pomijając faktycznie zdematerializowanie się, naturalnie.
Tak jest lepiej – dociera do mnie obca myśl. – Nie zwariowałaś, Julio. 
Odchylam na chwilę kołdrę, by zerknąć na Nono. Posyła mi krótkie spojrzenie, a ja mimowolnie się uśmiecham. Dziękuję, Nono. Teraz już wiem, że nie zwariowałam.


Witam po długiej przerwie! Zajęcia na studiach pochłonęły mnie do tego stopnia, że nie miałam czasu właściwie na nic... Mam nadzieję, że mi wybaczycie...