piątek, 6 kwietnia 2018

Rozdział drugi

Już samo określenie „chrzest bojowy” nie brzmi zbyt zachęcająco. Całe liceum unikałam imprez jak ognia, nie chcąc tracić czasu na kaca. Musiałam mieć jak najwyższą średnią, chciałam zdać maturę najlepiej, jak się da. Duża ilość znajomych to nic pomocnego, gdy ma się ambicję. Głos w mojej głowie podszeptywał mi, że zasadniczo już dostałam się tam, gdzie chciałam, a sztukę mam we krwi. Ale powinnam poznać tutaj kogokolwiek: jak na razie pierwszy dzień zaowocował jedynie wymianą imion (o ile Nono można potraktować w tej kategorii) i nawiązaniem dialogu z portierką. W ten sposób nie znajdę współlokatora do mieszkania.
– Daleko idziemy? – pytam, wyciągając niepotrzebne rzeczy w torby i układając je pospiesznie na stoliku.
– Nie bierz nawet torebki. – Patrzy na mnie z dezaprobatą. – Nie opuścimy tego piętra.
– A co powinnam ze sobą zabrać? – Odwracam się do niego, opierając dłoń na biodrze. 
– Uśmiech i więcej luzu. – Wzrusza ramionami. – Zasadniczo tyle jest potrzebne. W ogóle... – urywa, po czym podchodzi do mnie i bezceremonialnie zabiera torbę z moich rąk. Chwyta mnie za łokieć i ciągnie ku wyjściu. – Czekają na mnie, a ty się guzdrzesz...
– Proszę w tej chwili mnie puścić! – protestuję, próbując wyswobodzić rękę.
– Jesteś komiczna – mruczy, wystawiając mnie przed drzwi. Chwilę grzebie w kieszeni, po czym wyciąga klucz i zamyka pokój. – Wyrobisz się jeszcze.

*

Miejsce, w które przychodzimy, jest czymś... Strasznym. Dosłownie strasznym. Pomieszczenie wielkości może cztery na pięć metrów wypchane jest gromadą ludzi, zdecydowanie nie przejmujących się takimi rzeczami jak wyprasowanie ubrań, przestrzeń osobista czy schludność. Muzyka z estradowego głośnika ryczyna cały regulator. Na podłodze walają się puszki po piwie, energetykach i butelki po tanim winie. Kwintesencją wszystkiego jest wisząca w powietrzu, siwa chmura dymu, atakująca oczy i płuca. W pierwszej chwili instynktownie biorę głęboki oddech, jednak w ułamku sekundy tego żałuję. Napada mnie atak kaszlu, podczas którego Nono poklepuje mnie energicznie po plechach, bredząc coś o zachłyśnięciu. Czym niby miałam się zachłysnąć?
Kiedy drapanie w gardle przestaje być nie do wytrzymania, a ja, co prawda ze łzami w oczach, uspokajam się, Nono prowadzi mnie do kąta przy oknie, w którym stoi grupka osób. Po szybkim rzucie okiem na tę gromadę mam już pewność, że to paczka Nono: ich włosy nie widziały się dawno z fryzjerem (no, może poza tymi dziewczyny o czerwonych pasemkach), za to męska część grona zapomniała o wynalazku zwanym „maszynka do golenia”.  
– Nono! W końcu! – krzyczy blondyn z licznymi piegami na niezarośniętych częściach twarzy. – Kogo masz?
– No cze ludzie. – Mój współlokator wita się ze wszystkimi, przybijając „żółwia”, czy jak to tam się nazywa, a w międzyczasie odpowiada piegatemu. – To moja współlokatorka, pierwszoroczna.
– Narybek, znaczy się – mówi dziewczyna, wyciągając dłoń w kierunku mojej twarzy. – Wygląda na grzeczniutką. Pysznie! – kontynuuje, a ja odsuwam się, gdy palce zakończone długimi, polakierowanymi na czarno paznokciami dotykają mojego policzka. – Jestem Zazza. Przez dwa „zet” – podkreśliła. – Z-a-z-z-a.
Gdyby tego nie przeliterowała, nie zrozumiałabym, bez dwóch zdań. Powstrzymuję się przed przewróceniem oczami, bo to niegrzeczne. Uśmiecham się zamiast tego i słucham, jak pozostali wymieniają swoje imiona. Nie uda mi się zapamiętać wszystkich tych „imion” od razu. Pada imię Bado,  Haru, Lis, Molo i Bri, z czego to ostatnie brzmi dość normalnie względem pozostałych. Należy do rudowłosej dziewczyny, wyglądającej na w równym stopniu wyrwaną z kontekstu, co ja. Nic dziwnego, że nie zauważyłam jej na początku. Nawet teraz stoi wciśnięta w sam kąt, widzę, jak parapet wbija jej się w biodro. Jest ubrana w koszulkę ze Spongebobem, jeansy a na jej nogach – w odróżnieniu od reszty grupy – znajdują się baleriny, nie glany. Posyłam jej delikatny uśmiech, po czym nasza nić porozumienia zostaje przerwana, kiedy Bado czy inny Molo wkłada mi do ręki kubek z przejrzystym płynem.
– Do dna, Julio! – mówi, puszczając mi oczko.
Próbuję powąchać ciecz, jednak smród fajek skutecznie wszystko zagłusza. Na dno to ja trafię, jak nie znajdę innych znajomych – myślę, decydując się na degustację. W język uderza feeria smaków: kwaskowy i słodki, nutka słonego, ostry... A potem zaczyna piec w gardle.
– Co to jest? – Odsuwam od siebie kubek, krzywiąc się i pokasłując. 
– Bimber ze wspomaganiem – wyjaśnia Nono, który swoją porcję wypił niemal w całości. – Babcia Lisa zrobiła – dodaje, jakby miało mnie to interesować. 
– Dobra, na czym ma polegać ten chrzest bojowy? – pytam, chcąc jak najszybciej opuścić pomieszczenie. Gdyby chociaż ktoś uchylił okno...
– O, Jula jest ostra! – Nono i chyba Haru wymieniają porozumiewawcze spojrzenia. 
– Musisz na to poczekać – wyjaśnia Zazza. – Najpierw zaliczymy imprezę, w końcu jest czwartek. A potem sprawdzimy, czy będziesz należeć do naszej paczki.
Jakby mi na tym zależało... Ponownie zerkam na Bri, wpatrującą się w niemal opróżniony kubeczek. Porusza dłonią bawiąc się resztkami płynu, obserwuje to, jakby nic innego nie było warte jej uwagi. To koleżanka dla mnie. Spróbuję z nią porozmawiać, jak tylko nadarzy się okazja.
Pij. Oni chcą cię tylko upić, potem będzie wszystko jasne. – Głos rozbrzmiewa w mojej głowie. Nie mój głos... Odrywam spojrzenie od kubeczka w dłoniach Bri, by spotkać się ze świdrującym spojrzeniem intensywnie niebieskich oczu. Potrząsam głową. Nie wiem, czym są owe „dodatki”, ale zdecydowanie nie jest to coś, co działa dobrze na mój mózg. Mimo wszystko dopijam drinka, ku uciesze Molo, czy tam Bado, który natychmiast uzupełnia kubek alkoholem z butelki. Już przy kolejnym drinku, o ile mogę tak to nazwać, robi mi się zdecydowanie zbyt ciepło, a policzki pieką. Zauważam też u siebie dziwną wesołość i nawet wdaję się w pogadankę z Haru. On jedyny interesuje się, co właściwie studiuję.
– Lubię malować obrazy – opowiadam mu – odkąd skończyłam chyba trzy lata. – Odkasłuję, gdyż Nono właśnie odpalił papierosa i dmuchnął mi dymem w twarz. – Musisz to robić?  – Uderzam go pięścią w ramię, rozwścieczona. Skąd u mnie taki wybuch?
– Tak wiele emocji. – Zazza wyciąga w moją stronę swoje czarne szpony. Chyba chce mnie uspokoić, ale zamiast tego sprawia, że odczuwam irracjonalny strach. Odsuwam się, wpadając na Nano. Odrobina alkoholu z jego kubeczka upada na moją bluzkę, plamiąc ją na rękawku. Wybucham płaczem, choć sama nie wiem dlaczego. Co się dzieje? Co się dzieje? Co się dzie... Zapada ciemność.

3 komentarze:

  1. Julia ewidentnie wpadła na bardzo złe towarzystwo i sądząc po końcówce, dobrze się to nie skończy. Czy tylko ja odnoszę wrażenie, że ten ,,chrzest bojowy” polega na zmuszeniu do stosunku...? O Boziu. I ja nie wypiłabym alkoholu, choćby nie wiem, jak mnie zmuszali. Chyba musieliby mnie zastraszyć, no ale... nie wiem.
    Nie dziwię się, że protagonistka wybuchnęła płaczem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sprawa będzie troszkę bardziej zawiła :D Ma to związek z prologiem :D

      Usuń
    2. Ja podbijam komentarz koleżanki wyżej - Hanni ;-;

      Usuń