niedziela, 27 maja 2018

Rozdział piąty

Nie jestem w stanie oderwać o oczu od rysunku. Wiem, gdyby ktoś popatrzył na mnie z boku, całkowicie niewtajemniczony w kwestię, uznałby mnie najpewniej za narcyza. W głowie kołacze mi jedna myśl, i (o, ironio!) nie jest to „co się tutaj dzieje?” ale „czy ja zadzieram z demonami?
Zrywam się jak oparzona, upuszczając szkic na podłogę. Przekraczam go, uważając, by czasem nie dotknął mojej stopy, jakby był czymś nieświeżym, w co niekoniecznie chce się wdepnąć butem. Muszę wyjść na zewnątrz! Serce mi kołacze jak oszalałe, niemal przeskakuję pudełka, potykając się o ostatnie z nich. Walczę o utrzymanie równowagi, gdy drzwi się otwierają.
Złap mnie! – krzyczę w myślach.
Nono wypuszcza zapalniczkę z ręki, ona ląduje na podłodze z głuchym odgłosem odbijającego się od paneli plastiku. Ta chwila trwa wiecznie: ja się przewracam, a ciemnowłosy wyciąga w moją stronę dłonie. Zamykam oczy, wiem, że nie ma szans, żeby zdążył... A jednak. Moje ciało nie ląduje poziomo, za zatrzymuje się pod kątem ostrym, podtrzymywane przez współlokatora. Włosy opadają mi na twarz, wraz z nimi opada pojedyncza łza. Nie smutku. Przerażenia.
Chłopak stawia mnie do pionu, po czym opiera dłoń na moim ramieniu. Jestem roztrzęsiona, niczego nie rozumiem. Unosi mój podbródek, zmuszając do spojrzenia sobie w oczy.
– Hej, już dobrze... – uspokaja mnie, opuszkami palców usuwając ślad po łzie z mojego policzka. – To tylko potknięcie...
Utrzymuję z nim stale kontakt wzrokowy, oddychając coraz wolniej. Jasne, jasne oczy... Spokojnie. Jak lód. Lód jest spokojny, prawda? Jest ciałem stałym, nie płonie jak ogień, nie zalewa świata jak woda... Choć w sumie jest wodą. 
Nono odgarnia mi włosy, nadal podtrzymując mnie za ramię, jakby podejrzewał, że jak przestanie to robić, upadnę. Nadal milczę, dużo spokojniejsza. Subtelny, ledwie widoczny uśmiech wpływa na otoczone krótkim zarostem usta, co zauważam jedynie kątem oka. Otrząsam się, wzdychając.
– Dziękuję, dzięki tobie nie mam lima. – Tym razem unikam patrzenia mu w oczy. Odsuwam się, spokojniejsza, lżejsza o kilka kilogramów. 
– Wykonywałem tylko rozkazy. – Puszcza mi oko, ale mam wrażenie, głównie przez błysk w jego spojrzeniu, że nie był to taki całkowity żart. 
Wszystko wraca do normy. Nono przestaje zwracać na mnie tyle uwagi, schyla się po zapalniczkę, a ja poprawiam swoje włosy, następnie wracam do rozpakowywania ubrań. Chłopak bez słowa podnosi szkic z podłogi, wyciąga z ust gumę do żucia i przyczepia rysunek do ściany, nad swoim łóżkiem.
– Czemu to zrobiłeś? – pytam, sięgając po brulion. Nie skomentowałam nawet tego, że takie traktowanie sztuki to zwyczajna profanacja.
Wzrusza ramionami.
– Jest łady. – Kładzie się na łóżku, podkładając sobie dłonie pod kark. 
– Ja na nim jestem – przypominam mu, idąc do drzwi wyjściowych.
– Może dlatego jest ładny? – Jego głos jest tak cichy, że nie dam sobie ręki uciąć za to, czy faktycznie coś do mnie mówi. 
Zamykam za sobą drzwi.

Na dworze nadal jest przyjemnie. Wieje delikatny wietrzyk, co całkowicie nie przeszkadza mi w tym, co zamierzam zrobić. Muszę wszystko poukładać sobie w głowie, a najprościej jest mi to zrobić na papierze. Siadam pod jednym z drzew niedaleko akademika, dzielnie starając się nie przejmować za bardzo wchodzącymi na mnie owadami. Otwieram szkicownik na rysunku z dnia mojego przyjazdu. Odwracam kartkę i pogrążam się w procesie twórczym.

Kiedy stwierdzam, że narysowałam już wszystko, co potrzebowałam, zamykam notatnik. Wstaję z trawy, otrzepując się z mrówek i drobinek ziemi. Znów jestem głodna, co nie jest niczym zaskakującym, biorąc pod uwagę fakt, iż moja dzisiejsza dieta składała się z nawet niepowąchanych  miętówek i jednego banana. Zerknąwszy na zegarek w komórce, postanawiam odwiedzić po raz kolejny sklepik, tym razem robiąc racjonalniejsze zakupy. Wciskam zeszyt pod pachę i rozpoczynam realizację przedsięwzięcia „nakarm Julię”. Od jutra zacznę gotować obiadki samodzielnie, skoro mamy w tym przybytku niedoli zwanym akademikiem takie coś jak kuchnia. Nie oczekuję po niej zbyt wiele, przecież miałam już wątpliwą przyjemność zaprzyjaźnić się z tutejszą łazienką. Właśnie! Muszę kupić gumowe klapki...
Pochłonięta bieżącymi rozważaniami typu prozaicznego, nie słyszę wołania. Zauważam Haru dopiero, kiedy zastawia mi drogę. 
– Nie słyszysz mnie? – pyta, lekko zdyszany. Ewidentnie musiał biec, a biorąc pod uwagę jego tytoniowe hobby: nie ma prawa mieć dobrej kondycji.
– Przepraszam, zamyśliłam się. – Marszczę brwi. – O co chodzi?
Fajny tyłek. – Dociera do mnie bezgłośny komentarz, który postanawiam zignorować.
– Musisz konieczne wpaść do mnie dzisiaj na grilla, to będzie impreza tygodnia! – Zachęca, a ja z trudem powstrzymuję się przed przewróceniem oczami. 
– Oj, nie jestem głodna – odpowiadam, przyjmując smutną minę. 
Mój organizm postanawia, że nie będę kłamać i jak na komendę rozlega się głośnie burczenie. Na twarz Haru wpływa absurdalnie szeroki uśmiech, a jego piwne oczy mrużą się ciut groźnie.
– Nie wstydź się, kobitki też muszą sobie pojeść. Pójdzie w cycki. – Z jego ust wyrywa się krótki śmiech. – Za akademikiem, koło dwudziestej. Weź dla siebie browary – rzuca, odchodząc. Nie dał mi szansy na odmowę, ale wzruszam ramionami. Przecież wcale nie muszę tam iść. 

Zrobiwszy zakupy, wracam do akademika. Wzrok ucieka mi w miejsce, gdzie wcześniej stała i paliła Bri. Nie ma jej tam, co nie jest zasadniczo niczym dziwnym – przecież nikt przez cały dzień nie stoi w tym samym miejscu. W ogóle nie tęsknię za tymi jej przenikliwymi spojrzeniami, o nie!
Pod moim pokojem, wśród Towarzystwa Przyjaciół Peta, panuje siedzące i kopcące poruszenie. Nono stoi oparty o drzwi naszego pokoju, Bado, czy inny Molo, w każdym razie złodziej miętówek kuca, zachwalając najnowsze „wyroby tytoniopodobne”, czymkolwiek takie coś mogłoby być, a Haru zdaje się tym nie przejmować, bo zajęty jest nacinaniem ogromnych ilości kiełbasek. Martwi mnie BHP w tym obiekcie, gdyż nacięte egzemplarze lądują co prawda w reklamówce, ale te jeszcze przed zabiegiem leżą na posadzce, w płatkach popiołu. Przekładam reklamówkę z zakupami do drugiej ręki, nie komentując tego wszystkiego. Mijam kilka innych osób, których nie znam nawet z widzenia, by dotrzeć do pokoju.
– Cześć! – Witam się z Nono, który kiwa mi głową na przywitanie. Jego powieki są na wpół przymknięte i ogólnie wydaje się być znudzony egzystencją. – Wpuścisz mnie do pokoju?
Bez słowa odsuwa się, dopalając papierosa do końca. Niedopałek ląduje na podłodze, obok kiełbasy. I, do cholery, nikt nie widzi w tym nic złego. 
Wsuwam się do pokoju, zdegustowana stwierdzając, że wisi w nim chmura dymu. Energicznie otwieram okno, a następnie wyciągam zawartość reklamówki na swoje łóżko. Chwytam batona, by przeżuwając go rozpakować zawartość kartonów do szafy. Lokum jest tymczasowe, jednak nie planuję koczować nawet tydzień na walizkach. 

Leżę na łóżku pisząc maila do rodziców. Powinnam była zrobić to już w dniu przyjazdu, ale wyszło jak wyszło. Nie mam zbyt wiele do napisania... Tylko o tym, że zakwaterowałam się i byłam na pierwszych zajęciach, które mi się spodobały. Reszta nie nadawała się do opisania. Wysyłam maila punktualnie o godzinie dwudziestej. W tym samym momencie rozlega się też pukanie. Zamykam netbooka, wsuwam stopy w kapcie i człapię ku drzwiom. Nie był to na pewno Nono. On poszedł na grilla, więc mogła to być współlokatorka, na którą nadal czekamy. 
– Cześć. Jakoś nie miałyśmy okazji porozmawiać wcześniej – odzywa się Zazza, wparowując do mojego pokoju. Wygląda na spiętą, co jest nietypowe przy wtargnięciu do czyjegoś pokoju o godzinie dwudziestej.
– Myślałam, że wasza ekipa ma dzisiaj grilla. – Silę się na przyjazny ton. – Ciebie na nim nie ma?
– Będę... – odpowiada, siadając na brzegu stołu, chociaż ma do dyspozycji trzy łóżka i tyle samo krzeseł. Jej czarna, falbaniasta sukienka mini rozlewa się dookoła jej ud. – Pójdę tam za chwilkę. – Nerwowo zakłada czerwone pasemko za ucho. Mam wrażenie, że chce lepiej słyszeć dźwięki z korytarza.
– A co cię sprowadza? – Unoszę brwi.
– Nie powinnam tego mówić... Ale jeśli faktycznie coś... Coś słyszysz – szepcze – to się przyznaj. Ona nie da ci spokoju... Dokąd się nie dowie
Czuję, jak krew odpływa mi z twarzy. Źrenice Zazzy są szerokie, nerwowo stuka czubkami paznokci w blat.
– S... słyszę?
– Jeśli słyszysz, nie muszę tłumaczyć, jeśli nie, to lepiej dla ciebie. Ubierz się, choć na tego grilla, dla swojego dobra... Nie spotykaj jej w samotności. Możesz powiedzieć Nono, Haru, albo mnie. Nie zostawaj sama. – Przełyka ślinę. 
Nie wiem, dlaczego, ale Zazza mnie przekonuje. Jej poddenerwowanie mi się udziela, szybko naciągam dresowe spodnie na spodenki od piżamy, a na bluzkę szeroką koszulę. Chwytam telefon, wsuwam go do kieszeni. Już minutę później idę z Zazzą w dół schodów, mając nadzieję, że to co robię, jest mądrą decyzją...

13 komentarzy:

  1. Widzę, że pokonałaś, Andalouse, swoje demony, skoro udało Ci się dodać rozdział w niedzielę, a mi udało się go w niedzielę przeczytać. ;D I brawa dla mnie za odblokowanie Gmaila! Ale i tak mam 90% pamięci zajętej.
    A więc demony istnieją! No to ciekawy rozwój akcji tu mamy, panie i panowie! Zainteresowało mnie, skąd Zazza może myśleć, że Julia coś słyszy. I kim jest ona? Zabawne, Zazza praktycznie powiedziała, kto jest demonem. I Haru, ty musisz myśleć tylko o jednym, hahhaha.
    Rozwaliło mnie to, że Nono ,,przypiął” (przygumił? – hhhha, nie mogłam się powstrzymać) szkic z Julią do ściany dlatego, że jest ładny /jest literówka w wyrazie ,,ładny” przy okazji – jeżeli wpiszesz ,,łady” w wyszukiwarce na stronie, to znajdziesz/. Jaka sugestia, mmmm.... hahahhahhah. Zastanawiam się, czy oni widzą w Julii dziewczynę do poderwania, czy tylko się nią bawią. I dobrze, że nie wiem! (: Jak ja kocham czegoś nie wiedzieć, hehehehe.
    Kuchnia w akademiku... Wiem coś o tym z relacji mojej znajomej, która już studiowała kiedy ja jeszcze nie /bo się nie dało ;P/ – codzienny alarm przeciwpożarowy był czymś najzwyczajniejszym w świecie, a jedyna osoba, która w miarę potrafiła gotować, była wegetarianką. /Aro, pozdrowionka, jeśli jakimś cudem tu dotarłaś i czytasz mój komentarz! (:/
    ,,Pod moim pokojem, wśród Towarzystwa Przyjaciół Peta, panuje siedzące i kopcące poruszenie.” Mogę to nominować jako najlepsze zdanie tego rozdziału?! Hahhahahha, to z BHP też było dobre. (:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za tak szybką reakcję! Bardzo się cieszę, że rozdział przypadł do gustu - trochę się bałam, że go przegadałam... Na szczęście mam w zeszycie napisany już cały kolejny rozdział, więc z kolejną częścią nie powinno być tyle czekania ;)

      Uściski :)

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. Rozdział świetny, ale denerwuje mnie jedno. Te kolory. Czytałam poprzednie komentarze, wiem co uważasz, ale ten żółty jest straszny. Trzeba położyć na płasko telefon, żeby się w ogóle rozczytać. Poza tym i tak nikt nie zapamięta kto jaki ma kolor. Gdybyś wydała książke - nie było by kolorów, a czytelnicy musieliby się jakoś połapać. Może wymyślić coś innego? Jakieś słówko rozpoznawcze u każdego?

      Usuń
    2. Co jest Twoje? Nominowane przeze mnie zdanie? ;P

      Usuń
    3. Kompletnie nie przejmowałam się odcieniem żółtego w ujęciu mobilnym - przyznaję, że jest porażką. Sprawdziłam to i dopracuję kwestię myślenia kolorami. Nie wiem jeszcze jak, ale zmienię to.

      Dzięki za komentarz!

      Usuń
    4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    5. To jak moje myśli należą do Ciebie, to ja się boję. ;D

      Usuń
  3. Witam serdecznie.
    Jestem tu po raz pierwszy. Muszę przyznać, że kompletnie mnie zaskoczyłaś. Nie spodziewałam się tego. Przeczytałam pomysł i muszę przyznać że jestem zachwycona początkiem. Brakuje mi trochę zakładki o Bohaterach. Cieszę się iż w dobie wattpada wciąż jeszcze ktoś tworzy blogi na blogspota ;)
    Pozdrawiam serdecznie i z przyjemnością tu wejdę by poczytać o kolejnych przygodach Julii. Swoją drogą to moje ulubione imię.
    A w wolnej chwili zapraszam do siebie:
    http://w-niewoli-uczuc.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, dzięki za komentarz! Wiem, mój blog jest... niestandardowy :) chyba taki jego urok ;) W wolnej chwili na pewno Cię odwiedzę i zobaczę, co sobie tam ładnie skrobiesz!

      Pozdrawiam!

      Usuń
  4. Zanim zapomnę, bo do tej pory mam z tego ubaw:
    Zamykam netbooka, wsuwam dłonie w kapcie i człapię ku drzwiom.
    Akrobatka, chodzi na rękach? :D

    Heh, nie ma jak wiecznie głodny student. Chociaż nie jestem zdziwiona, że Julia woli myśleć o jedzeniu i bardziej przyziemnych sprawach. Podoba mi się też to, że opisałaś rysowanie jako taką odskocznie, bo w końcu ucieczka w pasję to najbardziej naturalny odruch. Przynajmniej zawsze wydawało mi się, że lepiej odreagowywać czymś, co się lubi, niż wpadać w nałogi albo zrobić coś głupiego. A ona, jakby nie patrzeć, studiuje kierunek związany ze sztuką.
    Coraz bardziej lubię Nono. Jest po prostu taki... Och, ma w sobie coś, co wzbudza sympatię. Niby taki niedbały, obojętny, ale jednak troskliwy, przynajmniej dla Julii. No i ten tekst o ładnym rysunku też mnie ma.
    Grill zapowiada się interesująco i to nie tylko przez wzgląd na to cudowne BHP. Sanepid już do nich jedzie :D Nic dziwnego, że Julia musiała okroić mejla do rodziców, bo co miała im napisać? Że chyba otaczają ją demony, słyszy cudze głosy w głowie, rysunek odzwierciedla jej emocje, a tak poza tym mieszka w pokoju z facetem i jest spoko? xD No chyba tak średnio by to wyszło.
    Końcówka cudna, sama lubię urywać w takich momentach. Hm, czy po słowach Zazzy dobrze rozumiem, że Bri jest tam najbardziej niebezpieczna...? Zobaczymy czego od niej chcą.
    Lecę do kolejnego rozdziału :D

    Nessa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bosze, co ja w głowie miałam! Sama z tego śmieję się jak głupia ^_^
      Dzięki za zwrócenie uwagi!

      Usuń